Centrum Zdrowia Dziecka?

Na przełomie maja i czerwca, w polskich mediach, było głośno na temat sytuacji w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Sprawa dotyczyła warunków pracy i wynagrodzeń pielęgniarek pracujących w tym Centrum. Doszło do strajku. Byliśmy wręcz bombardowani informacjami na ten temat. Sprawa poruszyła niemalże całą Polskę.

Wiele osób było oburzonych faktem, że pielęgniarki poszły na strajk, którego końca nie było widać. Przy okazji dowiedzieliśmy się o fatalnej sytuacji w tym naszym, najlepszym w Polsce szpitalu. Pisze „naszym”, bo to jest szpital, na który składali się wszyscy Polacy. Wydawać by się mogło, że z tego powodu wszystko tam, w Centrum Zdrowia Dziecka, jest na najwyższym poziomie. W czasie tego strajku zobaczyliśmy ciemną stronę tej instytucji. Media szukające jak zwykle sensacji serwowały nam reportaż za reportażem „na żywo” jak na zawodach sportowych czy wyścigach konnych. Zdawano polskiemu społeczeństwu relację niemalże z minuty na minutę z negocjacji pomiędzy pielęgniarkami i zarządem Centrum. Centrum podlega Ministrowi Zdrowia, a więc w końcu i on zainterweniował (dodatkowe fundusze). Kryzys zażegnano. Był jednak inny… kilka tygodni wcześniej. Nikt jednak o nim nie słyszał. Może dlatego, że nie chodziło o pieniądze, a „tylko” o życie dzieci? 

Zmarł czteroletni Kacperek. Dlaczego? 

Dlatego, że dyrekcja Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, mimo kilkukrotnych próśb ze strony rodziców zdecydowała, aby nie wydać zgody na sprowadzenie dla Kacperka medycznej marihuany. Nie odpowiadając na prośby rodziców, nie wydała zgody na leczenie polskiego dziecka. Marihuana uratowała życie małej Charlotcie z USA. Cały świat o tym usłyszał. Charlotta cierpiała na zespół Draveta, jest to forma lekoopornej padaczki. Dzisiaj, dziewczynka chodzi do szkoły, rozwija się... Kacperek też miał zespół Draveta. Być może mógłby żyć... Dlaczego zignorowano kilkukrotne, błagalne prośby jego rodziców? Nie wiadomo. Sprawę przejęła już prokuratura i mam wielką nadzieję, że winni zostaną ukarani, ale za co? Za zaniedbanie czy zaniechanie? Raczej nie za bezpośrednie spowodowanie śmierci dziecka. A dziecko nie żyje. Jaka kara? Pewnie jakieś straszliwe „upomnienie”... Oleńka Janowicz, podopieczna Fundacji Polacy dla Polaków, chora na lekooporną padaczkę, też zmarła, gdyż jak Kacperek nie doczekała się na lek.

Kto za to odpowie? Który urzędnik? Kto ma bronić tych dzieci i ich rodziców? Kto ma im pomóc? Minister zdrowia? Nawet się tym nie zainteresował. Naczelna Izba Lekarska? Wolne żarty.

Dlaczego procedura tzw. importu docelowego trwa aż 4 miesiące, a ważność recepty wynosi trzy miesiące? Ola zmarła z tego powodu. Rodzicom Kacperka zaś, nawet nie odpowiedziano na prośbę o możliwość sprowadzenia dla niego tego leku. Są na to dowody i mam nadzieję, że prokurator prowadzący tę sprawę wykaże się zdrowym rozsądkiem, a sędzia, w procesie, do którego powinno dojść, skaże winnych na dożywotnią karę bezpłatnego opiekowania się jeden dzień w tygodniu dziećmi w hospicjach państwowych. Prokurator będzie przecież działał nie tylko w imieniu rodziców Kacperka, ale także w imieniu wszystkich polskich dzieci. Wtedy był to Kacperek, ale jutro może to być Twoje, drogi Czytelniku dziecko lub wnuczek czy wnuczka. Szacuje się, że w Polsce jest około 30 000 dzieci, które jak Ola i Kacperek niepotrzebnie cierpią i umierają. Wyobraźcie sobie przez parę sekund, że czytając te słowa, gdzieś w Polsce, jakieś dziecko cierpi, a być może umiera z powodu kolejnego napadu.

Żyjemy w kraju, w którym urzędnik decyduje o leczeniu dziecka. Daje pieczątkę, a rodzic ma sam, na własną rękę starać się o ten lek. W tym przypadku to nie jest zwykłe wypisanie recepty i pójście z nią do apteki. Wielu z czytających ten tekst nie wie, że po otrzymaniu zgody na leczenie swojego dziecka, rodzic musi sam znaleźć sobie aptekę, która mu ten lek sprowadzi, a nie każda chce czy może. Urzędnicy, którzy takie procedury opracowali, powinni również zapewnić procedury, które umożliwiałyby, podanie tego leku ciężko choremu dziecku w ciągu 24 godzin.

Do leczenia dziecka w Polsce potrzebna jest zgoda jakiegoś urzędnika. Urzędnika, któremu my Polacy, potulnie, pokornie, każdego miesiąca, bez opóźnień, płacimy wynagrodzenie. A on może zgodę dać albo i nie. Może też na przykład zignorować prośby rodziców o możliwość leczenia dziecka. Dzieje się tak tylko dlatego, że na to pozwalamy. Czy my zbiorowo oczadzieliśmy? Czy nam Polakom, ktoś wyrwał mózg i serce z korzeniami? Jeszcze nie tak dawno, polskie media obiegł wywiad z doktorem Markiem Bachańskim zatytułowany: „Mój pacjent nie żyje, bo zamknięto program leczenia medyczną marihuaną”. Od tego momentu minął rok i co się zmieniło? Nic. Co to oznacza? No właśnie to, że dzieci nadal cierpią, nadal umierają… 

Dlaczego i jakim prawem przerwano leczenie? Kto podjął taką decyzję? Czy takie postępowanie jest etyczne? Co na to Komisja Bioetyki? Do czego ta komisja jest? Czy tylko po to, żeby decydować o testach nowych leków na Polakach? Gdzie byli członkowie tej komisji, kiedy lekarze w szpitalu wrocławskim odmówili ratowania życia Maxowi? Czy według nich było to w 100% etyczne? Gdzie był też Rzecznik Praw Dziecka? Jakim prawem ci, którzy odpowiedzialni są za te decyzje, ciągle zajmują lukratywne pozycje zarządcze? Dlaczego o tym media nie krzyczą? Gdzie są relacje „na żywo” ze śmierci Oli czy Kacperka? To była śmierć, której być może można było uniknąć. Czyż to nie jest skandal? Czy życie dzieci nie jest ważniejsze od wynagrodzenia dla pielęgniarek? Może dla mediów było to nieciekawe, gdyż umęczeni walką o życie dziecka rodzice, nie wyszli przed Sejm palić opony? A może zaczną o tym krzyczeć dopiero wtedy, kiedy w takiej sytuacji znajdzie się ich dziecko? Na te pytania odpowiedzi nie usłyszmy.

W trakcie wywiadu w jednej z ogólnopolskich stacji telewizyjnych Minister Zdrowia uspokajał rodziców, że wszystkie dzieci będące pod opieką CZD są bezpieczne. Mówił, że: „Mimo że moim zdaniem strajk zagroził bezpieczeństwu pacjentów Centrum Zdrowia Dziecka, to są oni dzisiaj zabezpieczeni […]” 

Nie wspomniał nic o tym, że często bezpieczeństwu i życiu dziecka zagraża podlegający Ministrowi urzędnik. O tym cisza… Dalej mówił: „Jestem po prostu zdruzgotany tym, co tam się dzieje pod względem etycznym”. Zapewniam Was… nie miał na myśli okoliczności śmierci Oli czy Kacperka. Powiedział też, że nie widzi powodu, by nie wspierać obecnej dyrektorki Centrum profesor inżynier Małgorzaty Syczewskiej mówiąc: „Obecna dyrekcja dobrze sobie radzi w sytuacji niezwykle trudnej”. Czy ten człowiek kpi? Nie za to mu my, podatnicy płacimy. Odsyłam go i jego urzędników w Wasze ręce.


Artykuł ukazał się w czasopiśmie: Harmonia. Twoje Zdrowie, Twoja Odpowiedzialność w wydaniu lipiec/sierpień 2016. 


Tu znajdziesz więcej informacji.

Jerzy Zieba